poniedziałek, 10 czerwca 2013

cztery

Czasem, kiedy miało zdarzyć się coś złego, już na kilka dni wcześniej snuło się za nią złe przeczucie, nie mogła pozbyć się dziwnego zapachu niepokoju, który przeniknął jej włosy i przytłumił nawet smród papierosowego dymu. Stawała się wtedy ostrożniejsza, zastanawiała się nad każdym krokiem, odzywała się bardziej rozważnie i uważała, komu spogląda w oczy.
Tym razem tego nie było. Przeczucie nie pojawiło się i została zupełnie sama na pustkowiu nadmiernie przemielonych myśli i wszechogarniającego bólu, który zdawał się nie mieć końca. Nie czuła nawet chłodu śniegu, mimo że całe włosy miała już oblepione zlodowaciałym białym puchem. Było zupełnie tak, jakby wreszcie przeznaczenie wyszło jej na spotkanie, zagrodziło drogę i zaczęło się szyderczo śmiać. Tyle czasu udawało jej się uciekać od decyzji, od zobowiązań, była sama dla siebie, sama dla Kajsy, sama bez świata… Najwyraźniej była tak zaaferowana swoją głupotą, że nie poczuła niczego; albo i to w końcu uległo zmianie. Nie była w stanie się nad tym zastanawiać — nie z dziurawym ramieniem i krwią wsiąkającą w ubranie.
Kroki w końcu ucichły, zastąpił je ciężki, urywany oddech i coś dużego przesłoniło jej światło. Najwidoczniej nie miał tak dobrej kondycji, jak przypuszczała.
Pula mea! Co ci odbiło, głupia Szwedko?!
Nigdy by nie pomyślała, że w taki sposób może wyglądać ich pierwsze spotkanie po latach. Zaskoczyła ją barwa jego głosu, nie pamiętała, że był tak szorstki i głęboki, ale jednocześnie miał w sobie coś ciepłego jak kamienie nagrzane słońcem.
— Jak można tak spartaczyć teleportację, la naiba, ile ty masz lat? — Słyszała jak miota się nad nią, długi, skórzany płaszcz łopotał wściekle, brakowało tylko odgłosu ciężkich kroków, ale śnieg tłumił je doskonale, pozwalając sobie czasem tylko na drobny skrzyp. W końcu mężczyzna przyklęknął przy niej i złapał brutalnie za zranione ramię, odciągając je od ciała dziewczyny. Spojrzała na niego z przerażeniem i wstydem. Nie chciała, żeby ktokolwiek był świadkiem jej nieudolnych prób czarowania, zwłaszcza nie osoba, która w młodości podziwiała ją i śledziła każdy jej krok. Potem potworny ból przeszył całą połowę ciała, bardzo nie chciała krzyczeć, ale nie miała nawet okazji, żeby się powstrzymać — rudzielec zbyt szybko przytknął różdżkę do rany i zaczął mruczeć pod nosem. Bardzo chciała się wyrwać i zakończyć cały ten cyrk razem z narastającym cierpieniem, ale nie miała wystarczająco dużo siły, żeby mu się przeciwstawić. Zwijała się więc pokornie, zaciskając zęby i wbijając paznokcie zdrowej ręki w udo. Cały czas miała szczelnie zamknięte powieki, nie mogła więc zauważyć całkowitego skupienia na jego twarzy — dotychczas tego typu czarom miał okazję tylko się przyglądać, nie rzucał ich nigdy, ale Inge nie mogła o tym wiedzieć i lepiej, żeby się nie dowiedziała.
— Prze… eee — nie udało jej się nawet dokończyć słowa, ból był zbyt silny i w dodatku zaczął do niej w końcu docierać przejmujący chłód. Czuła jak trzęsą się jej nogi i drętwieją stopy, mimo tego, że miała na sobie najcieplejsze buty. Miała wrażenie, że poza jego głosem słyszy też upiorne szepty, przypomniała sobie natychmiast szwedzkie baśnie, które opowiadała jej mama, w głowie pojawiły się demony tańczące wokół ognia, ogarnięte przedwiecznym głodem, śpiewające o słodkiej krwi niewinnych dzieci. Szybko przegoniła tę wizję, bojąc się popaść w paranoję, ale ciche mruczenie nie chciało opuścić jej głowy. Zmusiła się do otworzenia oczu i wbiła spojrzenie w śnieg, który niemal ją oślepił, poczuła łzy spływające po policzkach. Zamarzną, przemknęło jej przez myśl, zamarzną mi policzki i cała twarz.
— Okej — zmęczony głos mężczyzny musiał przedzierać się przez mroczne wizje, które nie chciały opuścić głowy, ale kiedy już do niej dotarł, poczuła, że opuszcza ją cały ból. Przez chwilę leżała kompletnie odrętwiała i wycieńczona. Odwróciła głowę i spojrzała w niebo zasnute ciężkimi, szarobiałymi chmurami, na które nie dało się patrzeć bez mrużenia oczu. Usłyszała, że rudzielec pada na śnieg obok niej. Potem ogarnęła ją błoga cisza tego pustkowia, której nie przerywał żaden dźwięk. Nie słyszała nawet cichego oddechu mężczyzny, choć kątem oka dostrzegała unoszącą się i opadającą klatkę piersiową.
— Cześć, Charlie — wychrypiała w końcu, zaciskając dłonie w grubych rękawicach. — Uratowałeś mnie, co?
— Nie bądź głupia — prychnął. — Zatrzymałem tylko krwawienie i odciąłem ci czucie w ramieniu, reszta należy do uzdrowicieli.
Do uzdrowicieli… Skąd miała wziąć uzdrowiciela tutaj, skoro nie wiedziała nawet gdzie jest, nie miała pojęcia nawet czy to ciągle Dania.
— Gdzie jesteśmy?
— Skąd mam wiedzieć..? To ty się tu teleportowałaś jak ostatni leszcz.
Zacisnęła usta. Mógł sobie darować te uprzejmości, nie czuła się na siłach, żeby mu się odgryzać, potrzebowała pomocy tak szybko, jak to możliwe. Potem, była tego pewna, czekała ich poważna rozmowa.
— Potrzebuję pomocy — przypuszczała, że to było oczywiste, ale nagle cisza zaczęła jej przeszkadzać, chciała słyszeć jego głos, mieć pewność, że nie zostawi jej samej. Za czasów Hogwartu pewnie już zadbałby o to, żeby miała odpowiednią opiekę, ale minęło wiele lat. Zmienił się, jak każdy.
— Wiem. Mogę cię zabrać do mojej znajomej w Kopenhadze, jeżeli uda mi się ją złapać. Albo raczej mogę ją zaprosić do siebie, ma dosyć napięty grafik. Pasuje ci taka pomoc? — Odwrócił głowę w jej stronę i po raz pierwszy przyjrzał się jej naprawdę uważnie. Miała ciemne sińce pod oczami, spierzchnięte, popękane usta i cała była niezwykle blada. Pamiętał jej jasne włosy, ale teraz, kiedy przysypane były śniegiem, wydawały się wręcz szare. Wyglądała na zmęczoną i, jak bardzo ciężko nie byłoby mu tego przyznać, starą.
Przytaknęła i odwróciła głowę, by na niego spojrzeć. Jasne, przenikliwie błękitne oczy przypominały mu trochę te Dumbledore’a, ale niezwykłą mądrość zastąpił strach. Przez chwilę, która potwornie mu się dłużyła, nie mógł przestać na nią patrzeć. Widział, że cała była napięta, a zraniona ręka cały czas jej drżała. Drżały też jej wargi, coraz mniej białe, za to zaczynające przechodzić barwą w fiolet. Odetchnął ciężko i zmusił się, żeby nareszcie wstać. Zaklęcie — a raczej ciąg zaklęć, które rzucał — wyczerpało go, nie wyobrażał sobie teleportacji w tym stanie, a zdecydowanie nie chciał skończyć jak Inge.
Accio motor! — zawołał w końcu, machając sztywną różdżką z czarnego orzecha. Po chwili usłyszeli warkot niezbyt zadowolonego silnika i na niebie pojawiła się duża, błyszcząca maszyna o kołach pokrytych brudnym śniegiem. — Mobilicorpus! — dodał po chwili, wskazując różdżką na leżącą i ostrożnie przetransportował ją na siedzenie, po czym usiadł przed nią.
— Trzymaj się mocno, co?
Skinęła głową i niepewnie objęła go w pasie, zaraz po tym poczuła jak jej ręce przyciskają się do niego i nieruchomieją. Spróbowała poruszyć palcami, ale nic to nie dało. W głębi duszy odetchnęła głęboko, wolała nie myśleć, co by było, gdyby naprawdę musiała zdać się tylko na siłę własnych ramion.
Motor zaterkotał głośno, kiedy Weasley zatknął różdżkę za pas i odpalił go. Protestował jeszcze przez chwilę, ale po chwili posłusznie wzniósł się w powietrze, zostawiając daleko w oddali zakrwawioną połać śniegu.

Pokój hotelowy wynajęty przez Charliego był niewielki i panował w nim bałagan. Ubrania walały się po podłodze i wisiały wszędzie, gdzie tylko dało się cokolwiek powiesić. Na podłodze, przy sporym, niepościelonym łóżku leżała duża, skórzana torba, z której wystawał skraj czarnej szaty.
— Jak długo tu jesteś? — Mrowienie w całym ciele odwracało jej uwagę i ledwo mogła skupić się na zadaniu pytania, ale bardzo nie chciała myśleć o tym, że właśnie przeżyła transport powietrzny pewnie z półtora metra nad stromymi, drewnianymi schodami, a teraz lewitowała nad bardzo niepościelonym łóżkiem.
Chłoszczyść — mruknął, zamiast udzielić odpowiedzi na zadane pytanie. W pokoju zawirowało jeszcze bardziej, a po chwili można było powiedzieć, że zapanował względny porządek. Charlie opuścił ją starannie na łóżko, zaklął cicho pod nosem, zupełnie bez powodu, i łypnął na nią niebieskim okiem. — Wystarczająco długo.
— Śledziłeś mnie? — Bała się poruszyć choćby palcem, ale nie przerażała jej konfrontacja z dawno niewidzianym znajomym. Rudzielec prychnął w odpowiedzi, co pewnie miało oznaczać zaprzeczenie, ale nie mogła mieć pewności czy po prostu nie kłamie. Przyglądała się, jak krząta się po pokoju, widocznie czegoś szukając i zastanawiała się co w takim razie tu robił. Nie mogła uwierzyć w to, że wpadli na siebie po prostu przypadkowo. Takie rzeczy nie miały miejsca, przez tyle lat na nikogo nie wpadła tak po prostu, a nagle w jej życiu — całą masę kilometrów od Anglii — zjawia się młodszy brat jej pierwszej miłości. Nie, takie rzeczy nie zdarzały się bez przyczyny i starannego planu.
— Wyglądasz dobrze — mruknęła w końcu, nie doczekawszy się żadnej reakcji z jego strony. Wyglądał wręcz zaskakująco dobrze, ale wolała nie wchodzić w szczegóły. Tak naprawdę trochę ją przerażała metamorfoza młodszego Weasleya — był mężczyzną i to takim, którego przestraszyłaby się na ulicy. Wolałaby nie wpaść na niego ciemną nocą, idąc zupełnie sama. Sytuacja zmieniała się trochę, kiedy spoglądało się w jego oczy, które wyglądały dziwnie łagodnie. Miał spojrzenie swojego ojca, pamiętała je doskonale z częstych wakacyjnych wizyt w Norze — trochę naiwne, trochę nie na miejscu. Tak jakby nie do końca był pewien, że wszystko to dzieje się naprawdę. Całe szczęście, że cała reszta twarzy ukazywała go w zupełnie innym świetle, bo pewnie i ona dałaby się nabrać.
— Dzięki — stęknął, siadając na krześle obok łóżka, które zatrzeszczało przejmująco w kontakcie z jego siedzeniem. — Szkoda, że o tobie nie można tego powiedzieć.
Dotknął różdżką kapsla zamykającego butelkę piwa, a ten natychmiast odskoczył i potoczył się pod łóżko. Weasley nie wyglądał, jakby go to obeszło, pociągnął długi, łapczywy łyk mugolskiego piwa i przetarł usta ręką.
— Ale zakładam, że zazwyczaj nie brakuje ci połowy ręki, co?
Uśmiechnęła się niepewnie, nie do końca wiedząc jak powinna zareagować. W Charliem było coś przytłaczającego, nie była pewna czy to ze względu na jego spojrzenie, czy też przez to, że przywoływał wspomnienia z okresu, w którym nie miała pojęcia co oznaczają problemy. Ani życie, swoją drogą.
— Tak, na co dzień staram się pamiętać o zabraniu wszystkich kawałków ciała ze sobą.
Uniósł brew, kiedy się uśmiechał, wyczuwając jej napięcie. Nie czuła się przy nim swobodnie, nic dziwnego, zastanawiał się tylko czy jego zmieszanie było równie widoczne. Czuł, że bez alkoholu nie poradzi sobie z tą rozmową. Nie miał pojęcia jak powinien ją przekonać, nie był przygotowany na to, że spotkają się tak szybko. W zasadzie był pewien, że nie odpowie na żaden jego list i nadal będzie się ukrywać gdzieś, gdzie nikt by jej nie szukał. Tymczasem okazało się, że to ona odszukała jego, a przynajmniej takie odnosił wrażenie na początku, zmienił zdanie mniej więcej w momencie, w którym zaczęła przed nim uciekać z krzykiem.
— Więc — zaczął, próbując ułożyć sobie w głowie plan tej rozmowy — co sprowadza cię do Danii?
Przez chwilę rozważała w jakim stopniu powinna być z nim szczera.
— Lekarstwa — odparła w końcu, postanawiając nie kłamać w tej sprawie. Nie miała złudzeń, że w takim stanie uda jej się szybko dotrzeć do siostry i podać jej eliksiry, które kupiła. Nieszczególnie cieszyła ja myśl, że najprawdopodobniej będzie musiała mu zaufać i powierzyć opiekę nad Kajsą, zwłaszcza, że nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić jak to wszystko miałoby wyglądać. — Kupowałam lekarstwa dla siostry, jest w złym stanie.
— Jak to? Nie mieli dla niej nic w szpitalu?
Skrzywiła się.
— Nie leży w szpitalu.
Charlie zakrztusił się piwem.
— Powiedz, że nie trzymasz jej w domu! — Próbował opanować kaszel, stukając się w pierś zaciśniętą pięścią, jednocześnie wpatrując się w nią ze skrajnym niezrozumieniem. — Nie jesteś chyba aż tak głupia, co?
— Nie ma w tym nic głupiego! Świetnie sobie radzę i jestem pewna, że w żadnym szpitalu nie dojdzie do siebie szybciej niż w domu. — Była tak zmęczona, że własne argumenty do niej nie docierały. Nawet nie zdziwiła się, widząc sceptyczną minę Weasleya.
— Jednak jesteś szalona — wymruczał, kręcąc głową. Odkaszlnął jeszcze raz i po raz kolejny pociągnął łyka. — Wiesz na pewno, że w Mungo miałaby zapewnioną najlepszą opiekę, co? Nie bez powodu mówi się, że mają tam najlepszą klinikę magicznych chorób i urazów. Dlaczego nie załatwiłaś jej tam miejsca?
— Mamy dom tutaj, po co więc narażać ją na dodatkowy stres związany z przeprowadzką… — mruknęła bez przekonania. Żałowała, że nie jest w lepszym stanie. Tak bardzo nie chciała wyjść na fanatyczkę, kurczowo uczepioną głupich przekonań, w dodatku świadomie szkodzącą siostrze.
— Co ty gadasz?! Przecież to chwila-moment i mała już leży bezpiecznie, otoczona specjalistami.
— To raczej głupota i narażanie ją na niebezpieczeństwo! Czy to nie ty mówiłeś, że w Anglii sprawy nie mają się najlepiej? Wyobraź sobie, że doskonale rozumiem co to znaczy!
Zamilkł na chwilę, świadom tego, że sam podsunął jej główny argument.
— Nie jest tak źle…
— Jasne, a chcesz, żebym tam pojechała bo potrzebujecie dobrych aurorów do patrolowania ulic w poszukiwaniu drobnych złodziejaszków, nie? — Westchnęła ciężko, zaciskając rękę na lewym ramieniu, próbując powstrzymać ból. Zakręciło jej się w głowie. — Wiem, po co jestem wam tam potrzebna Charlie, nie jestem głupia, nie broniłabym się tak przed darmowymi wakacjami.
— To nie jest tak, że przyjeżdżasz do Anglii na śmierć — odparł cicho. Nagle piwo wydało mu się zdecydowanie zbyt słabym bodźcem do działania, zdawał sobie jednak sprawę z tego, że po czymś mocniejszym żadna rozmowa nie miałaby sensu. — Cholera, gdyby Bill tu był, cała ta sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej…
Zwiesił głowę, opierając czoło na butelce. Nie odpowiedziała, znów zaczął ogarniać ją ból, żałowała, że wie co to za ciepła, rzadka ciecz spływa po jej palcach.
— Dobra, słuchaj, nie wiążemy się przecież żadnym kontraktem, możesz zawsze ewakuować się, kiedy zrobi się zbyt gorąco, nikt ci tam nie każe robić z siebie męczennicy, na nic nam się martwa nie przydasz. — Wpatrywał się w jej wykrzywioną bólem twarz, ściskając butelkę coraz mocniej. Zakładał, że mówienie do niej teraz nie ma żadnego sensu, ale musiał wyrzucić z siebie to, co właśnie wymyślił. Nie dziwił się, że Dumbledore nie chciał powierzyć mu werbowania sojuszników, nigdy nie był specjalistą w gadaniu, miał od tego starszego brata.
Charcząca dziewczyna ponownie przyciągnęła jego uwagę. Wpatrywała się w niego błagalnie, ale jej spojrzenie nie wyglądało na zupełnie świadome. Nagle drzwi trzasnęły głośno, a do środka wbiegła drobna kobieta o miedzianych włosach i wielkich, piwnych oczach. Miała wąskie ramiona i chudą szyję, która wyglądała jakby ledwo utrzymywała jej głowę.
— Sprzątałeś? — zawołała na przywitanie i natychmiast rzuciła się do Inge leżącej na łóżku. Bez zbędnych skrupułów odepchnęła jej rękę, nadal kurczowo zaciskającą się na ranie i gwizdnęła przeciągle, zerkając na Charliego. — Okej, nie jest tak źle — mruknęła pod nosem, zrzucając z siebie gruby płaszcz. Ciężki materiał upadł na podłogę, a ona zabrała się za podwijanie rękawów białej szaty z błękitnym emblematem naszytym na piersi.
Charlie oddalił się dyskretnie, stawiając pustą już butelkę obok drzwi.
— Po cholerę tamowałeś krew, chciałeś, żeby wszystko jej zgniło w środku, durniu? — wyciągnęła z kieszeni różdżkę i zaczęła mruczeć cicho, przesuwając nią nad ramieniem Inge.
— A co miałem robić, Addie? Pozwolić, żeby wykrwawiła się na miejscu?
Zbyła jego odpowiedź machnięciem wolnej dłoni.
— Wodę i czysty ręcznik. Ale serio czysty, postaraj się, skoro tak nie chcesz, żeby umarła.
Blondynka miała mocno zaciśnięte powieki i bardzo starała się nie krzyczeć, mimo że ból był nie do zniesienia. Nie mogła skupić myśli, dawno nie miała w głowie takiego chaosu. Przez chwilę poczuła ulgę, ale zaraz ból powrócił ze zdwojoną mocą, uderzając w całe jej ciało, a w szczególności w sam umysł, który powoli zmieniał się szarą breję, która groziła rychłym wypłynięciem przez uszy i nos.
— Nienawidzę rozszczepienia teleportacyjnego, mam nadzieję, że nie dostanę go na egzaminie — mruczała dziewczyna nazwana wcześniej Addie. Jej ruchy były szybkie, ale pewne, wyglądała na osobę, która wie co robić.
Charlie mruknął coś niewyraźnie, opierając się o pobliską ścianę. Ściskał w dłoni kolejne piwo i naprawdę nie chciał znać szczegółów tego, co robiła dziewczyna.
— Co takiego jej zrobiłeś, że nie była w stanie normalnie się teleportować, co, Weasley?
Skrzywił się, patrząc na jej zgrabne dłonie. Ta dziewczyna potrafiła wyglądać seksownie nawet cała umazana nie najświeższą krwią i ubrana w ten okropny fartuch.
— Zapewniam, że to nie ja odpowiadam za bajzel w jej głowie, Tolwell — warknął. To zdecydowanie nie była rzecz dla niego. Dumbledore miał rację zalecając mu powrót do Rumunii, teraz widział to wyraźnie. I jeszcze ta jej młodsza siostra… Wolał nie myśleć o tym, że będzie miał na głowie przenosiny małej do Munga. Nie miał zamiaru szukać najbliższej kliniki, która przyjęłaby dziewczynkę, co do której stanu nie miał w zasadzie żadnych informacji. Zamierzał postawić Inge przed faktem dokonanym i zaprosić ją już na gotowe w Anglii. Kiedy decyzja będzie już podjęta, będą spokojnie mogli ją przedyskutować. Po raz kolejny uderzyło go, że to zdecydowanie nie jest sposób na rozwiązywanie problemów, który pochwaliłby Dumbledore. Zaczynał poważnie zastanawiać się co sobie myślał, wybierając się do Skandynawii. Odpowiedź sama mu się narzucała, ale wolał nie przyznać się nawet sam przed sobą, że nadal miał pstro w głowie, bez względu na to, na jak dojrzałego próbował wyglądać.
— Dobra, tyle jestem w stanie zrobić sama, zabieramy ją do szpitala — zarządziła w końcu Addie, podnosząc się znad Inge. Odgarnęła włosy z czoła, zostawiając na nim krwawą smugę i spojrzała na dziewczyną z troską. — Jak tam, rybko, czujemy się lepiej?
Uzyskawszy w odpowiedzi słaby ruch głową, uśmiechnęła się szeroko.
— Najlepsze jest to, że ona sama nie wie o co ją pytam, tak bardzo jest teraz ogłuszona — roześmiała się, podchodząc do Charliego. — Chodźmy, muszę być na wieczornym dyżurze, albo pożegnam się z  praktykami szybciej niż z tą krwią z rąk. — Wyciągnęła przed siebie dłonie, żeby podkreślić wagę wypowiedzi.
Przetransportowanie Inge do kliniki, w której praktykowała Addie nie sprawiło im specjalnego kłopotu — Tolwellówna wróciła na dyżur, a Weasley spokojnie udał się do najbliższej karczmy na Herholdtsgade. Czekała go długa noc i jeszcze dłuższy dzień, zanim Inge wybudzi się z magicznej śpiączki, w która ją wprowadzili.

Kolejny dzień powitał go silnym kacem i zachodzącym słońcem. Upewnił się szybko, która jest godzina i wybiegł z pokoju, uprzednio przemywszy twarz zimną wodą. Droga do lecznicy nie była skomplikowana, utrudniał ją tylko koszmarny ból głowy i dudnienie w uszach. Paskudna suchość w ustach też nie poprawiała mu humoru.
Przywitał się szybko z Addien i zajrzał do sali, w której leżała Inge. Dziewczyna wyglądała dużo lepiej, zniknęły sińce pod oczami, została porządnie umyta i przebrana w jasną piżamę. Nadal wyglądała dziwnie blado, ale w Skandynawii nie było to aż tak niezrozumiałe. Przez chwilę wydawało mu się, że coś mówi — miała rozchylone usta, które poruszały się delikatnie, ale wkrótce zorientował się, że nie wydobywają się z nich żadne dźwięki. Drzwi otworzyły się i do Charliego dołączyła Addie. Stanęła tuż za nim i uniosła rękę, jakby chciała położyć ją na jego ramieniu, ale zatrzymała się w połowie ruchu.
— Jeszcze się nie obudziła — powiedziała dźwięcznie, robiąc krok w kierunku łóżka Inge. Musnęła zabandażowane ramię dziewczyny wierzchem dłoni. — Jeżeli nie obudzi się dziś, to będziemy ją wybudzać rano. Ale wszystko goi się poprawnie, także nie ma się czym przejmować.
— Zostawiła ciężko chorą siostrę samą w domu.
Addie odwróciła się, zerkając na niego z wysoko uniesionymi brwiami.
— Żartujesz?
Pokręcił głową.
— W dodatku nie mam pojęcia, gdzie ten dom jest… — Przyglądał się Addie przez chwilę. — Jakby się obudziła, zapytaj ją o to, idę się napić.
Zatrzymała go, decydując się w końcu na położenie mu ręki na ramieniu, co wyglądało dość komicznie, bo musiała delikatnie wspiąć się na palce.
— Nie chcesz tu z nią poczekać? Za godzinę kończę.
Zastanawiał się czy się odwrócić i spojrzeć na nią. Nie był jeszcze pewien czy chciał, żeby ich przelotne spotkania zamieniły się w coś więcej, więc wolał jej nie zwodzić. Była przesłodka i jednocześnie diabelnie seksowna, ale nie chciał przedwcześnie się angażować. Nie, kiedy nie był pewien jej i, przed wszystkim, swoich uczuć.
Dokuczała mu jednak samotność, a po tym całym spotkaniu z Inge czuł się jeszcze gorzej niż ostatnio, odwrócił się więc i obdarzył Addie ciepłym spojrzeniem.
— Poczekam — zapewnił ją, uśmiechając się lekko.

Mikkel usiadł na schodach, nie przejmując się chłodem kamiennych stopni i śniegiem padającym nieprzerwanie. Zaczynał się naprawdę niepokoić — nie przypuszczał, żeby Inge znów wykręcała mu numer z nieodpowiadaniem na pukanie, dzwonki i krzyki. Był pewien, że tym razem nie dał jej powodu do takiego zachowania. Dokąd mogła wyjść? Zostawiłaby Kajsę samą? Zupełnie bez opieki? Dlaczego nie poprosiła go, żeby zajął się jej siostrą? Przez chwilę żałował, że nie nosi ze sobą piersiówki — zdecydowanie przydałoby mu się coś rozgrzewającego. Chuchnął w dłonie okryte ciepłymi rękawicami i potarł je o siebie. Nie był pewien czy czekanie na Inge w ten sposób było racjonalnym pomysłem, ale ta dziewczyna zabijała cały jego rozsądek. Podniósł się i zaczął przestępować z nogi na nogę. Chciał zerknąć na zegarek, ale myśl o chłodzie, który wpuściłby w ten sposób pod kurtkę, skutecznie wybiła mu z głowy ten pomysł. Słońce powoli wstawało, więc niedługo powinno zrobić się odrobinę cieplej. Jeszcze raz chuchnął w ręce, gdy nagle do jego uszu dotarł przenikliwy krzyk. Zamarł, przekrzywiając głowę. Głos brzmiał jak damski, w dodatku dosyć cienki i wyglądało na to, że dochodził z domu. Czy to możliwe…?
Przypadł natychmiast do drzwi i zaczął dobijać się jeszcze bardziej gorączkowo, nie bacząc na to, że może w ten sposób obudzić wszystkich sąsiadów.
— Inge! — krzyczał. — To skrajnie głupie, wpuść mnie w tej chwili! Przecież słyszysz! Przecież słyszysz…!
Nie wiedział jak dokończyć zdanie, język zaplątał mu się w ustach, razem z resztkami zdrowego rozsądku  uleciała z jego ust para. Rozejrzał się naokoło, obserwując bacznie cały dom, szukając jego słabego punku.
— Inge, do diaska! Czyś ty zwariowała?!
Nie wiedział co zrobić, a krzyki dochodzące zza drzwi sprawiały, że mózg mu się lasował i nie był w stanie zmusić się do trzeźwego myślenia. Złapał kawałek kamienia odłupany ze schodów i, nie zastanawiając się głębiej, stłukł najbliższe okno na parterze. Wybił tyle szyby, ile wydawało mu się bezpieczne z framugi i wdrapał się do środka. Zeskoczył na drewnianą podłogę, słysząc szkło chrzęszczące pod podeszwami ciężkich butów zimowych. Upuścił kamień i wbiegł na górę po schodach, kierując się krzykami siostry Inge.
Drzwi były zamknięte, ale nie sprawiło mu większego problemu wyważenie ich. Wpadł do środka i zatrzymał się przy łóżku dziewczyny, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić teraz. Włamał się, dotarł do krzyczącej dziewczyny, ale co robi się dalej? Usiadł przy niej na łóżku, starając się jej nie dotykać ośnieżoną kurtką, zdjął rękawice i ujął jej bladą dłoń w swoje. Ku jego zdziwieniu nie była o wiele cieplejsza od jego rąk. Pogłaskał ją po głowie, zatrzymując dłoń na dłużej na rozpalonym, spoconym czole. Jej krzyki odejmowały mu rozum, ale nie miał zielonego pojęcia jak sobie z tym poradzić. Szybko podniósł się i przeszukał wszystkie szuflady w poszukiwaniu jej leków, ale nie znalazł niczego, co przypominałoby je choćby w najmniejszym stopniu. Przetrząsnął więc swoje kieszenie, ale jedynym, co znalazł był nieinwazyjny proszek na ból głowy. Uznając, że to lepsze niż nic, rozcieńczył go wodą i wlał w usta dziewczyny, pilnując, żeby się nie zakrztusiła. Ku jego ogromnemu zdziwieniu uspokoiła się niemal natychmiast. Widział tylko, że jej oczy przewracają się pod powiekami jak dzikie. Odetchnął głęboko i wrócił do gładzenia jej po głowie.
Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że właśnie włamał się do domu Inge, wybijając szybę, a cały czas padał śnieg, więc pewnie salon jest już przysypany. Podniósł się niechętnie, rzucając ostatnie niespokojne spojrzenie na Kajsę, po czym zebrał się do sprzątania salonu.
Kiedy usłyszał kliknięcie zamka, zdążył już ogarnąć dom  i zakryć okno komodą, stojącą nieopodal. Odwrócił się więc pospiesznie, czując jak narasta w nim irytacja.
— Czy ty masz jakiekolwiek resztki zdrowego rozsądku?! — zawołał, zmierzając do drzwi wejściowych wściekłym krokiem. Z progu spoglądał na niego wysoki, umięśniony typ o rudych włosach strzepujący śnieg z ramion. Mężczyzna podniósł na niego spojrzenie, które świadczyło o tym, że jest równie zdziwiony jak Mikkel.
— Lubię myśleć, że tak. Dzień dobry — odezwał się po chwili, mierząc blondyna krytycznym spojrzeniem. — Jesteś chłopakiem Inge? Nic o tobie nie wspominała.
Mikkel stał jak wmurowany w ziemię, nie mając pojęcia jak zachować się w takiej sytuacji, wpatrywał się więc tylko w rudzielca z przerażeniem. Wyglądał jak członek jakiegoś gangu motocyklowego w tym długim, skórzanym płaszczu i ciężkich, czarnych butach. W dodatku, co jeszcze bardziej wystraszyło Szweda, miał w uchu kolczyk. Powszechna wiedza głosiła przecież, że ci z kolczykami są najgorsi. Do pełnego pakietu brakowało mu tylko gęstej brody i bandany z czaszkami.
Charlie dawno już stracił zainteresowanie mężczyzną stojącym przed nim i ruszył w głąb mieszkania, oglądając z zaintrygowaniem mugolski wystrój mieszkania. Nagle drgnął, tknięty przeczuciem.
— To pewnie twój dom, co? — Zwrócił się w stronę mugola nadal dygoczącego w tym samym miejscu, który ściskał kurczowo długą miotłę, zdecydowanie niezdatną do latania.
Ten pokręcił głową, nie odrywając od niego spojrzenia przerażonych oczu.
— To dobrze — mruknął Charlie i ruszył na piętro, stukając głośno masywnymi butami. Zdziwił się nieco, że jedne drzwi stoją obok naruszonej framugi, zajrzał w głąb odsłoniętego pomieszczenia i znalazł bladą nastolatkę targaną drgawkami leżącą na wielkim łóżku. Zaklął cicho pod nosem i, nie bez oporów, wetknął jej różdżkę w obślinione usta.
Ceapa ma-tii! Addie! — wydarł się, wycierając końcówkę różdżki o pościel. — Addie, dostała mugolskie leki!
— O kurde! — Dziewczyna zjawiła się w pokoju z głośnym pyknięciem. — Nie gadaj, niemożliwe! Skąd ty znasz tę wariatkę?
Natychmiast dopadła do dziewczyny zlanej potem.
— To nie ona! Na pewno nie jest aż taką kretynką, to ten facet na dole. Futu-i, co za debil!
— Musimy ją zabrać natychmiast, jeżeli ma z niej jeszcze coś być. Natychmiast!
Chwyciła Kajsę kurczowo za ramiona, niemal przytulając się do niej cała. Obsypała ją śniegiem, lodowata kropla roztopionego puchu skapnęła z jej nosa prosto na szyję dziewczynki. Przez chwilę marszczyła czoło bardzo mocno, potem zniknęła z głośnym trzaskiem. Po pokoju jeszcze przez chwilę wirowały pióra z jej kurtki.