środa, 19 września 2012

trzy

Obudziła się w bożonarodzeniowy poranek z przeraźliwie szybko bijącym sercem i ciężką głową. W uszach cały czas brzmiał okropny wrzask, ale chwilę zajęło jej pojęcie, skąd się bierze. Kiedy w końcu do tego doszła, w mgnieniu oka poderwała się z łóżka i wybiegła z pokoju, uderzając mocno bosymi stopami o zimną podłogę.
— Kajsa, Kajsa, kochana, idę do ciebie! — krzyknęła, po czym potknęła się o własne nogi i niemal spadła ze schodów; w ostatniej chwili chwyciła się lekko rozchybotanej poręczy i nadludzkim wysiłkiem zdołała utrzymać równowagę. Złapała się za serce, jakby chcąc sprawdzić czy wciąż jest na miejscu i pobiegła dalej, odetchnąwszy głębiej, raz po raz wpadając na meble. Krzyk siostry wybijał ją z równowagi nawet wtedy, gdy już dotarła do kuchni. Trafienie na odpowiednią szafkę nie sprawiło jej problemu, gorzej było, kiedy zobaczyła co jest w środku.
A raczej — czego nie ma.
— O nie, nie, nie, nie, nie… — mamrotała, zabierając się za przetrząsanie całego pomieszczenia, otwierając szuflady i trzaskając drzwiczkami, podczas gdy krzyki Kajsy stawały się coraz bardziej przeraźliwe. Przez chwilę miotała się w miejscu, klnąc jak szewc. Za nic nie mogła sobie przypomnieć czy miała gdzieś zapasową porcję tego cholernego eliksiru… Musiała mieć! Przecież nie była głupia, nie mogła nie wziąć pod uwagę takiej sytuacji!
Dalej klnąc w myślach, wbiegła z powrotem na górę i w mgnieniu oka dopadła pokoju siostry. Otworzyła drzwi silnym szarpnięciem i nawet nie usłyszała ogłuszającego trzasku, kiedy z impetem zderzyły się ze ścianą. Złapała Kajsę za nadgarstki, przypierając ją do łóżka, próbowała w ten sposób powstrzymać drgawki, które targały dziewczyną, nie odniosło to jednak większego skutku. Przez cały czas wpatrywała się desperacko w wykrzywioną we wrzasku twarz, jakby oczekując cudu, choć wiedziała, że nie ma szans na choćby delikatne złagodzenie bólu siostry. Opadła obok niej na pościel i przyłożyła drobne dłonie do twarzy Kajsy, skupiając się na mocno zaciśniętych powiekach. Rzęsy rzucały długie cienie na gładkie policzki dziewczynki, teraz zabarwione na czerwono.
— Kochanie, kochanie, wszystko dobrze, nic złego się nie dzieje — mamrotała, czując na policzkach gorące łzy. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęły płynąć, ale teraz było już za późno, żeby je powstrzymać. Sama zaczęła się miarowo kołysać w przód i w tył, w przód i w tył. Monotonny szept powoli przeszedł w przerywaną szlochem melodię kołysanki, którą śpiewała jej matka, kiedy była jeszcze mała i panicznie bała się ciemności. Siedziała na łóżku i mocno tuliła kilkuletnią Inge, głaszcząc delikatnie po jasnych włosach. Mama zawsze miała do niej cierpliwość, nigdy nie zdarzało się, że brakowało jej czasu dla ukochanej córki. Inge wzmocniła uścisk. Nie zwracała uwagi na ból głowy narastający w niezwykłym tempie, wywołany na pewno krzykami Kajsy, miała właściwie wrażenie, że przerażenie i rozpacz siostry ogarnia ją całą od stóp do czubka głowy. Oddałaby teraz wszystko, żeby Kajsa nie cierpiała, coraz mocniej zaciskała dłonie na jej głowie i nadal kołysała się w przód i w tył, w przód i w tył. Od duszącego szlochu niemal nie mogła oddychać, ale nawet łzy nie przesłoniły jej widzenia na tyle, żeby nie widziała dławiącej się własną śliną Kajsy. Nic też nie mogło sprawić, żeby przestała słyszeć przeraźliwe dźwięki, które wtłaczały się w jej umysł i zamieniały go w szarą breję boleśnie napierającą na czaszkę. Zupełnie jakby jej głowa miała zaraz wybuchnąć, czuła pulsującą z trudem w skroniach krew jak gdyby żyły nagle zacisnęły się, nie chcąc współpracować z sercem.
— Cśśś… ćśśś, skarbie, wszystko jest dobrze — wydusiła, niemal dławiąc się tymi zapewnieniami. Bo nic nie było dobrze i wiedziała o tym doskonale. Choćby uciekła na drugi koniec świata, niczego nie zmieni, nie cofnie czasu i nie uratuje ich wszystkich. — Nic nam nie grozi — łgała dalej, choć język spuchł jej nagle do takich rozmiarów, że ledwo mieścił się w ustach. Powoli opuściła głowę i przyłożyła usta do rozpalonego czoła Kajsy, składając na nim najczulszy z pocałunków. Krzyki jej siostry przerodziły się nagle w jęki tak przepełnione bólem, że raniły bardziej niż najgłośniejszy wrzask. Inge mogła tylko domyślać się co widziała, ale sama myśl o tym co mogła zobaczyć sprawiała, ze serce po raz kolejny pękło jej z żalu. Nigdy nie cofnie czasu, nigdy nie uratuje rodziców, nigdy nie uda jej się uratować siostry przed tymi… tymi zwyrodnialcami, którzy nawet nie zasługiwali na miano ludzi. Kątem oka dostrzegła zaciskające się na prześcieradle pajęcze palce Kajsy, które drżały jakby ktoś nadal rzucał na nią kolejne klątwy czarnomagiczne, nie dając nawet chwili wytchnienia, nawet sekundy na złapanie oddechu, na przeklęcie oprawców, na ostatnie spojrzenie na żywych rodziców.
Bezsilny spazm targnął jej ramionami, kiedy próbowała powstrzymać płacz wciąż tkwiący gulą w przełyku, utrudniający oddychanie, sprawiający, że przy każdym wdechu spomiędzy warg wyrywał się głuchy świst. Próbowała jeszcze mówić, uspokajać Kajsę, ale z jej ust dochodził tylko niewyraźny bełkot, urywający się raz za razem i tonący w cichnących jękach, mimo tego nie ustawała ani na chwilę. 
Kiedy w końcu udało jej się ukoić siostrę, zegar wybił południe. Wpatrywała się jeszcze przez chwilę w oblicze, na którym zawsze pozostawał ten obrzydliwy, niemożliwy do rozwiania cień przeszłości. Puściła ostrożnie głowę Kajsy, usiłując zwalczyć kolejne łzy gromadzące się pod powiekami. Gdyby tylko mogła zrobić cokolwiek, cokolwiek, żeby jej pomóc…
W ciszy, która nagle zapadła w domu, rozległ się dzwonek do drzwi. Inge podskoczyła na łóżku przerażona, przeklinając się w myślach za tak nerwową reakcję. Dopiero w momencie zerknięcia na Kajsę, zdała sobie sprawę, że to mogli być oni. Zamarła momentalnie, odruchowo spłycając oddech, żeby wydawać jak najmniej dźwięków. Dłoń automatycznie powędrowała do leżącej na szafce różdżki, z której ostatnio niewiele miała pożytku. Stłumiła tchórzostwo, wmawiając sobie, że tym razem ma szansę uchronić siostrę i bezszelestnie przekradła się na korytarz. Dopiero gdy weszła na schody, poczuła jak bardzo jest wyczerpana, opuściły ją niemal wszelkie siły i teraz z trudem poruszała nogami. Zepchnęła tę myśl na skraj świadomości i kontynuowała powolny marsz, stawiając uważnie stopy tak, by żaden stopień nie zaskrzypiał. W wyobraźni już widziała ogromny Mroczny Znak unoszący się nad domem i śmierciożerców stojących w progu z upiornymi maskami kryjącymi splamione nienawiścią twarze. Oparła się ciężko o drzwi i skupiła wszystkie siły na najsilniejszym zaklęciu obronnym, które kiedykolwiek poznała, ignorując świadomość, że zużycie takiej ilości energii mogło zakończyć się śmiercią. Jeżeli tak by się to skończyło, uznała, spłaciłabym nareszcie swój dług. I z tą myślą otworzyła drzwi na oścież z zaklęciem na ustach.
Jednak to, co za nimi zobaczyła, sprawiło, że natychmiast przerwała inkantację i ostatnim świadomym ruchem odrzuciła różdżkę w głąb mieszkania. Potem zemdlała.

~*~

— Przyznaję, ze nie tego się spodziewałem, kiedy szedłem do was z wizytą — wymamrotał Mikkel, stawiając przed nią kubek parującej zielonej herbaty. — Miałem nadzieję na jakiś drobny poczęstunek, nie ukrywam, ale widzę, że nawet nie byłoby czym częstować.
Maskował zmartwienie kiepskimi żartami i sztucznym śmiechem, od kiedy zauważył, że nie tylko się obudziła, ale też patrzyła na niego całkiem przytomnie. Nie wspomniał jej jeszcze o tym, że przespała Boże Narodzenie, nie przypuszczał zresztą, żeby miało to dla niej jakiekolwiek znaczenie. Dla niego też ważniejsza była teraz kondycja dziewczyny, zwłaszcza że wciąż nie mógł zapomnieć obłąkanego spojrzenia i opętańczego krzyku, którymi go powitała. W dodatku krzyczała chyba po łacinie. Zerknął na nią z niepokojem.
— Czujesz się już lepiej?
Skinęła głową, wciąż wbijając spojrzenie w swoje dłonie. Od kiedy upewniła się, że z Kajsą wszystko w porządku, nie odezwała się ani jednym słowem, co powili stawało się niepokojące. Oddychała wciąż ciężko, z wyraźnym trudem, ale przynajmniej zniknęła już opuchlizna zdobiąca wcześniej jej twarz i można było pokusić się o stwierdzenie, że okropnie przekrwione oczy były jakby odrobinę mniej przekrwione.
W końcu sięgnęła po kubek i podniosła go do ust drżącymi rękami. Nie piła, po prostu wdychała delikatny zapach, napawała się ciepłem, próbowała odwrócić swoją uwagę od tego, że w głowie miała kompletną pustkę. Dawno nie czuła się tak zmęczona, wszystkie mięśnie były zwiotczałe, miała problem z utrzymaniem się w pionie, nie mogła się też skupić przez tępy ból, pulsujący w skroniach. Jedyne co przychodziło jej na myśl, to to, że musi jak najszybciej wybrać się do Kopenhagi i odwiedzić mały sklepik na Herholdtsgade. Nienawidziła starego Jakobsena, jego litości, pytań i tej ohydnej, gardłowej wymowy, ale nie miała czasu ani sił na wycieczkę do Trondheimu czy Kiruny, nie mówiąc już o Murmańsku, którego klimat uwielbiała — zawsze kiedy wybierali się tam z rodzicami, traktowała to jak wielkie święto. Na jej usta wkradł się niewielki uśmiech, kiedy przypomniała sobie pierwszą rodzinną wycieczkę do Rosji, pamiętała ją zadziwiająco dobrze, mimo że miała wtedy zaledwie siedem lat. Środek zimy, święta i ogromny port, okropnie śmierdziało rybami, a zimny, porywisty wiatr przenikał ją aż do szpiku kości…
Westchnęła ciężko i natychmiast tego pożałowała, bo powrócił przejmujący ból żeber. Stłumiła jęk i przełknęła łzy bólu — musiała jak najszybciej dojść do siebie, żeby przywieźć Kajsie zapas eliksiru. Nadal wyrzucała sobie głupotę, nie mogła wręcz uwierzyć, że zdarzyła jej się aż taka bezmyślność — mogłaby przeoczyć cokolwiek, ale nigdy nie pozwoliła sobie na takie niedopatrzenie względem czegokolwiek dotyczącego Kajsy.
Mikkel drgnął, kiedy zobaczył nagły grymas, wykrzywiający jej twarz.
— Coś cię boli? Może powinnaś wziąć jakieś leki? Gdzie masz apteczkę?
Zmarszczyła brwi, zerkając na niego. Nigdy nie zastanawiała się czy mugolskie leki działają na czarodziejów. W dodatku była po prostu wyczerpana, na to nie było tabletki, która mogłaby natychmiastowo przywrócić jej siły.
— Jestem po prostu zmęczona — odparła po chwili, potarłszy skroń. — Poczuję się lepiej, jak tylko porządnie się wyśpię.
Sceptyczne spojrzenie Mikkela, wyraźnie mówiło, jaki ma stosunek do sprawy, jednak powstrzymał się od komentarza i poprawił koc, by nie zsuwał się z ramion dziewczyny.
— Może powinnaś poświęcić więcej czasu sobie, odpocząć od ciągłego zajmowania się Kajsą?
Prychnęła głośno.
— No pewnie, przecież ona sama świetnie się sobą zajmie!
— Wiesz, że nie o to mi chodziło. Mam znajomą, która jest pielęgniarką — mogłaby zając się twoją siostrą, chociaż na chwilę — dokończył niepewnie, już widząc, że pomysł jest skazany na porażkę. Inge wpatrywała się w niego z wysoko uniesionymi brwiami, a jej oczy wyraźnie mówiły, że nie pozwoli nikomu obcemu nawet zbliżyć się do domu, nie mówiąc już o pokoju Kajsy.
Mikkel wzruszył ramionami.
— W porządku, ale w takim razie lepiej będzie jeżeli już teraz zaczniesz odpoczywać, zostanę z wami na wszelki wypadek. — Zabrał z jej rąk, pusty już, kubek i ruszył do kuchni.
— Twój ojciec nie będzie się martwił? — wycharczała za nim, zaraz zanosząc się donośnym, mokrym kaszlem.
— Nie, zadzwoniłem do niego od… sąsiadki. — Doskonale wiedział, że Inge nie ma pojęcia kto mieszka po drugiej stronie ogrodzenia i nazwisko niezwykle poczciwej kobiety, wciąż wyczekującej listów od syna marynarza, nie powie dziewczynie niczego. — Dlaczego nie podłączysz sobie telefonu? — zawołał z kuchni, przekrzykując szum wody lecącej z kranu.
— Nie ufam tej waszej technologii — mruknęła, nadal walcząc z kaszlem — musiała zedrzeć sobie gardło od płaczu i śpiewania.
— Nie słyszę cię, poczekaj!
Pokręciła głową i zwinęła się w kłębek, wtulając głowę w poduszkę. Ciepły, wełniany koc nasunęła sobie na uszy i zamknęła oczy. Kiedy Mikkel wrócił do salonu, Inge dawno już była pogrążona w głębokim śnie.

~*~

— Tak, naprawdę już wszystko w porządku, wróć wreszcie do domu, świetnie poradzę sobie sama. — Inge stała w przedpokoju, zasłaniając Mikkelowi resztę domu. — Twój ojciec na pewno się stęsknił, a tutaj nie jesteś już potrzebny.
Chłopak popatrywał na nią z powątpiewaniem, wciąż nie mogąc się zdecydować, czy powinien jej wierzyć. Owszem, wyglądała już dużo lepiej i miała w końcu normalny głos, ale coś musiało być nie tak — nikt zdrowy nie popada nagle w skrajne wycieńczenie, z którego nie może wyjść przez całe cztery dni! 
— Powinnaś pójść do lekarza, może się okazać, że coś jest na rzeczy.
— Dobrze, pójdę, spokojnie, ale idź już. — Była tak zmęczona jego ciągłą obecnością, że nie mogła znieść myśli o tym, że zostałby tu choć chwilę dłużej. Z drugiej strony nie mogła pozbyć się wrażenia, że sama przed sobą ukrywa prawdziwe uczucia i gdzieś w niej siedziała cicha nadzieja, że chłopak jednak nie da się przekonać. W trakcie tych kilku dni zdała sobie sprawę, że wyjazd do Anglii jest jedynym słusznym pomysłem, była pewna, że skoro raz zdarzyło jej się takie niedopatrzenie, to równie dobrze może się to powtórzyć, a wiedziała dobrze, że dla Kajsy to nie była tylko kolejna noc pogrążona w bólu — Inge miała wrażenie, że za każdym razem traci siostrę jeszcze bardziej, że dziewczynka wymyka się jej i, kawałek po kawałku, odchodzi z tego świata. Profesjonalna opieka była jej niezbędna i najlepiej by było, jakby udało się ją zorganizować od zaraz. Nie mogły jednak tak po prostu teleportować się do Londynu — Inge nie miała tylu sił. Świstoklik z przyczyn oczywistych też nie wchodził w grę, pozostawały zatem mugolskie środki transportu, ale to wymagało przygotowań i — niestety — wyprawy do Kopenhagi.
Z pomocą Mikkela Inge przygotowała nieduży zapas naparów roślinnych, które, uważając, żeby chłopak jej nie przyłapał, wzmocniła resztkami magicznych ingrediencji, które jeszcze jej zostały. Wystarczyło, żeby powstrzymać najsilniejsze ataki Kajsy, ale to wszystko; tymczasem musiała jak najszybciej zdobyć profesjonalne eliksiry.
— Inge?
— Hm, tak? — Zorientowała się, że Mikkel macha jej przed oczami dłonią.
— Słuchasz mnie? Wszystko w porządku?
— Tak, Merlinie, powtarzam to ciągle, po prostu się zamyśliłam. — Zmarszczyła brwi, zerkając na wyraźnie nieszczęśliwego chłopaka, który nerwowo przestępował z nogi na nogę. — Co się dzieje?
— Pytałem czy obiecujesz, że pójdziesz do lekarza i porządnie się zbadasz. Mam znajomego, który mógłby się tobą zająć dużo taniej, w zasadzie to stary przyjaciel ojca…
— Obiecuję, tak, mam lekarza, poradzę sobie.
Przez chwilę w milczeniu mierzyli się spojrzeniami.
— Dobrze — mruknął w końcu chłopak, ale na jego twarzy wciąż wyraźnie malowała się rozterka. — Idę.
Odetchnęła z ulgą, kiedy narzucił kurtkę, wsunął na nogi ciężkie buty i nareszcie opuścił jej dom. Natychmiast pobiegła do kuchni i wyciągnęła z szafki karafkę z resztą naparu, który sporządziła. Poruszyła naczyniem, obserwując, jak znajdujący się w nim, ciemnobrunatny płyn obmywa ścianki, odbijając światło. W normalnej sytuacji wystarczyłoby go na kilka dni, ale teraz musiała podać Kajsie wszystko, w nadziei, że większa dawka zadziała bardziej skutecznie, co dałoby kilkanaście godzin zupełnego spokoju.
Wspinając się po schodach, zastanawiała się, gdzie wsadziła świstoklik, kiedy ostatnio wróciła z Kopenhagi. Pamiętała, że tym razem był starym kaloszem. Za każdym razem, kiedy wracała z Herholdtsgade, nie omieszkała wstąpić do niedużego punktu nastawiania świstoklików, który ratował jej skórę. Pierwsza samodzielna podróż do Danii zajęła jej naprawdę zbyt dużo czasu i kiedy tylko zauważyła szyld „Usługi okołoświstoklikowe”, poczuła jak z serca spada jej wielki kamień. Sama kompletnie się na tym nie znała i gdyby miała stworzyć cokolwiek takiego własnoręcznie, z pewnością nie skończyłoby się to dobrze. Była natomiast pewna, że dwaj młodzi, energiczni chłopcy, którzy tam pracowali, doskonale znali się na rzeczy — korzystała z ich pomocy już wiele razy i za każdym razem lądowała dokładnie tam, gdzie chciała.
Kiedy wlewała Kajsie napar do ust, zdała sobie sprawę, że musiała zostawić świstoklik w ogrodzie, co oznaczało przekopanie się przez warstwę sypkiego, świeżo spadłego śniegu. To nie mogło być straszne, o ile tylko uda jej się znaleźć rękawice z grubej skóry, które powinny być gdzieś na dole. Wszystko byłoby dużo łatwiejsze, gdyby utrzymywała w domu jakikolwiek porządek… Westchnęła ciężko, wyraźnie niezadowolona z perspektywy opuszczenia domu, po raz kolejny poprawiła poduszki pod głową siostry, wygładziła kołdrę i zatknęła prześcieradło za ramę ciężkiego, drewnianego łóżka. Szybko omiotła pomieszczenie wzrokiem, w ostatniej chwili przypominając sobie o różdżce, którą udało jej się znaleźć pod kanapą, zanim trafił na nią Mikkel i którą ukryła w szafce nocnej. Kiedy tylko zacisnęła palce na chłodnej, chropowatej powierzchni, poczuła przypływ dziwnej energii. Doskonale wiedziała, że to złudne uczucie — różdżka była jak pasożyt, który świetnie maskował to, że skrzętnie podkradał właścicielowi siły, dając wrażenie mocy większej niż zwykle. Ostatnio Inge często żałowała, że nie urodziła się w czasach, kiedy jeszcze magia nie potrzebowała katalizatorów i żadne patyki nie były potrzebne — zaklęcia krążyły w powietrzu, elektryzując włosy na rękach, a oddychanie stawało się najcudowniejszym uczuciem. Kilka dni temu nawet o tym śniła.
Nagle mocne uderzenie w kuchenny kredens wyrwało ją z rozmyślań. Syknęła z bólu i wyobraziła sobie kolejne siniaki do kolekcji — tak było przez cały rok, szczęście w nieszczęściu, że nigdy nie czuła potrzeby odsłaniania zmaltretowanych nóg i nie musiała się wstydzić tej okropnej niezdarności. Szybko rozmasowała łydkę i zabrała się do dalszych poszukiwań. Na co dzień nie nosiła rękawic, bo przeszkadzały jej w paleniu — były zbyt sztywne, by mogła swobodnie utrzymać w dłoni papierosa — miała gdzieś jednak starą parę, jeszcze z Hogwartu; wielkie, twarde rękawice ze smoczej skóry. Smoki. Natychmiast pomyślała o Charliem, który pasjonował się tymi przerażającymi zwierzętami, kiedy jeszcze był młody. Ciekawe czym zajmuje się teraz, przemknęło jej przez myśl, ale zaraz porzuciła temat, bo wśród rupieci walających się w spiżarnianych szafkach znalazła to, czego szukała. 
Ubrała się szybko i niechętnie wyszła do małego ogródka, skrytego na tyłach domu. W ciągu krótkich miesięcy letnich wyglądał okropnie — Inge nigdy nie miała czasu, żeby się nim zajmować, czego czasem zdarzało się jej żałować, bo pamiętała, ze zielarstwo zawsze było jednym z jej ulubionych przedmiotów — natomiast zimą, kiedy wszystkie chwasty zamarzały i kruszyły się pod naporem śniegu, całość prezentowała się całkiem ciekawie. O ile można tak nazwać zupełnie pustą, idealnie białą przestrzeń, która skrzypiała przy każdym kroku, w dodatku zapadało się w nią niemal po kolana.
Znalezienie kalosza nie zajęło jej dużo czasu, rękawice okazały się bardzo przydatne w odgarnianiu śnieżnych zasp. Zebrała się szybko, zerknęła po raz kolejny na dom, upewniając się, że wszystko jest w porządku, po czym złapała mocno ośnieżony świstoklik i zniknęła.
Nigdy nie lubiła tej formy transportu, to, co dla innych było tylko dziwnym uczuciem, lekkim szarpnięciem, u niej rozrastało się do trudnego do przezwyciężenia odruchu wymiotnego i poczucia, że jej wnętrzności właśnie są zgniatane na zupełną miazgę. Kiedy już docierała na miejsce, trudno było jej ustać bez przytrzymania się jakiejś ściany i musiała poświęcić dobrą chwilę na odzyskanie wewnętrznej równowagi. Tym razem nie było inaczej — chwiała się mocno, natychmiast oparła się o pobliski mur i przytknęła do niego czoło, licząc, że chłód odpędzi nudności. W jej uszach narastał szum ulicy, z którego można było wyłowić głośne śmiechy, odległe trąbienie klaksonów i zajadłe szczekanie. Hałas sprawił, że poczuła się jeszcze gorzej, w dodatku od podróży zatkały jej się uszy i miała wrażenie, że jest głęboko pod wodą. Wzięła kilka głębszych oddechów, policzyła w myślach do dziesięciu i już-już miała ruszyć, kiedy poczuła ciężkie łapsko zaciskające się na ramieniu.
Zanim zdążyła dobrze pomyśleć, krzyknęła przenikliwie i sięgnęła ręką do kieszeni z różdżką.
— Hej, spokojnie!
Odwróciła się powoli i natknęła się wzrokiem na czyjąś szeroką pierś. Podniosła spojrzenie, by dostrzec jeszcze szersze ramiona, potężne barki, rozrośnięty kark i sympatyczny uśmiech skryty pod gęstymi, ciemnoszarymi wąsami.
— Wszystko w porządku?
Miała trochę problemów ze zrozumieniem, nigdy nie czuła się pewnie rozmawiając z Duńczykami, ich gardłowa wymowa skutecznie ją dezorientowała. Pokiwała głową, nie spuszczając czujnego spojrzenia z głęboko osadzonych oczu, które mrugały do niej przyjaźnie.
— Tak, dziękuję.
Mężczyźnie momentalnie zrzedła mina.
— A, Szwedka. — Zasznurował usta, a kiedy nie odpowiedziała, skinął głową i odszedł, mruknąwszy coś pod nosem. 
Pierwszy raz spotkała kogoś w tym zaułku. Owszem, przypuszczała, że więcej czarodziejów teleportuje się w tym miejscu, lokalizacja była świetna, zwłaszcza, jeżeli zmierzało się na Herholdtsgade. Nie sądziła jednak, żeby ten tutaj był magiczny — choć niewątpliwie jego korzenie plątały się w którym miejscu z olbrzymami — czarodzieje nie bywali uprzedzeni do innych narodowości, jak to się zdarzało u mugoli. Nie, oni mieli uprzedzenia jedynie co do ludzi o innej czystości krwi. Wydawało jej się to tak samo szalone, ale, jak zdążyła się przekonać jej rodzina, usiłowania wstrzymania konfliktów na tym tle były bardzo niebezpieczne. Dawno nauczyła się, że na ten temat najlepiej nie rozmawiać.
Po kilku chwilach była na mugolskiej Herholdtsgade, wmieszała się w tłumek ludzi spacerujących spokojnie, najpewniej zmierzających do restauracji albo kawiarenek na spotkanie ze znajomymi – nietrudno było jej to odgadnąć, zwyczaje szwedzkie i duńskie nie różniły się specjalnie. Okazało się, że nie wyszła z wprawy i lawirowanie wśród przechodniów nie sprawiało jej problemu, zwłaszcza kiedy szła z prądem. Droga do antykwariatu na rogu była nieco dłuższa niż zapamiętała, a może po prostu rozglądała się uważnie, żeby na pewno nie przegapić przejścia. Kiedy weszła do środka, cicho zabrzęczał dzwoneczek zawieszony nad drzwiami. Wnętrze wyglądało na opuszczone, nic zresztą dziwnego — budynek był zaczarowany tak, żeby sprawiać wrażenie dawno opustoszałego; okna zabite deskami, spomiędzy których wyglądały fragmenty brudnych szyb, szara, osmalona fasada gdzieniegdzie pokryta mugolską sztuką uliczną. Niemagiczni nigdy nie czuli potrzeby by zbliżać się do kamienicy, nie mówiąc nawet o wchodzeniu do środka. Czasem na myśl przychodziło im pytanie czego w środku szukają ci ekscentryczni ludzie, często dziwnie ubrani, zaraz jednak przypominali sobie, że mieli tego samego dnia niezwykle ważną kolację, na którą zapomnieli się przygotować.
Gdy Inge postąpiła dwa kroki do przodu, zmaterializowały się przed nią przepełnione książkami regały sięgające sufitu. Kurz unosił się w powietrzu, wciskając się w oczy i nos, więc zasłoniła usta rękawem kurtki, żeby nie zanieść się uporczywym kaszlem, który potrafił ją prześladować niemal do końca zakupów po drugiej stronie. Starała się iść bardzo ostrożnie, żeby nie dotknąć żadnej ze starych ksiąg. Czuła promieniującą od nich magię, z pewnością zostały obłożone silnymi zaklęciami, które chroniły je przed wilgocią, powietrzem i upływem czasu. Słyszała, że przejście na magiczną stronę nie zmieniło się ani odrobinę od dobrych kilkuset lat, czyli od momentu, w którym ta druga ulica powstała. Udało jej się przekraść bezszelestnie aż na koniec pomieszczenia, gdzie, za załomem, znajdowały się maleńkie drzwi do schowka. Otworzyła je ostrożnie, żeby nie pobrudzić się odłażącą farbą i weszła do środka, schylając nisko głowę. Najpierw otoczyły ją zupełne ciemności, jednak kiedy zamknęła za sobą przejście, oślepiła ją eksplozja barw. Stała na środku gwarnej uliczki brukowanej kocimi łbami. Po obu jej stronach stały niezbyt wysokie, fantazyjnie pomalowane kamieniczki z kolorowymi, drewnianymi szyldami kołyszącymi się na wietrze. Po tej stronie było wyraźnie cieplej, być może ze względu na magię przenikającą okolicę, a może z powodu tłumu czarodziejów spieszących w różnych kierunkach, by jak najszybciej załatwić sprawunki.
Szybko wtopiła się w tłum, wdychając głęboko ciężki zapach ulicy. Wyczuwała przyprawy, stare pergaminy, intensywną woń eliksirów i odchody szczurów. Te ostatnie przemykały spokojnie w cieniu zabudowań, popiskując cicho. Inge lubiła te małe gryzonie, choć wolała, kiedy nie wpadały jej pod nogi. Przez moment panująca na Herholdtsgade atmosfera zupełnie ją otumaniła, zaraz jednak zdołała się pozbierać i przyspieszyła kroku, zmierzając do sklepu z ingrediencjami. Niemal nie dostała zawału, kiedy uaktywniła się reklama sklepu z kociołkami i tuż przed jej nosem wyrósł kociołkowy bałwan, zachwalający głośno grube denka, które „zniosłyby nawet atak rozwścieczonego hipogryfa”. W ostatniej chwili udało jej się odskoczyć na bok i uniknąć zderzenia. Agresywny marketing zawsze miał szczególne miejsce w sercach czarodziejów, ona jednak za nim nie przepadała. Nigdy nie nauczyła się ignorować natarczywej reklamy.
Zanim dotarła do celu, uniknęła wpadnięcia w sam środek kociej walki, której towarzyszące miauki brzmiały w jej uszach jeszcze długo, potknęła się o chłopca histerycznie płaczącego na ziemi, wdepnęła w odchody jakiegoś zwierzęcia i spróbowała wyczyścić buta o coś, co okazało się skrajem szaty pulchnej wróżbitki, która próbowała rozpętać wielką awanturę. W momencie, kiedy nareszcie pchnęła ciężkie drzwi z kolorowymi witrażami, za którymi w nos uderzyła ją niesamowita mieszanka aromatów, była całkowicie wycieńczona. W takich chwilach naprawdę doceniała mugolski świat — zawsze wydawał jej się dużo spokojniejszy.
Po raz kolejny odetchnęła ciężko i ustawiła się na końcu kolejki, zaglądając z zaciekawieniem za ladę. Sklep zajmował się sprzedażą wszelakich maści, mazideł, eliksirów i składników potrzebnych do przyrządzenia ich. Oprócz stałej oferty pojawiały się też sezonowe promocje, uwzględniające pozycje, o których nie można było wspominać na ulicy, zwłaszcza w pobliżu Ministerstwa Magii. Często trafiały się afrodyzjaki i napoje miłosne, wywołujące przeróżne ciekawe skutki, w dodatku wyglądające co najmniej cudacznie, unosząc się w formie różnokształtnych baniek wypełnionych płynem w fikuśnych flakonikach. Inge przypuszczała, że większość czarodziejów, którzy to kupowali, spaliłaby się ze wstydu, gdyby została przyłapana z takim naczyniem w dłoni.
Kolejka przesuwała się szybciej niż można było sądzić i już wkrótce dziewczyna stała przed starszą wiedźmą, prowadzącą przybytek razem z mężem. Szybko pokazała jej pergamin z nazwami eliksirów potrzebnych Kajsie i dorzuciła do listy kilka ziół, które mogły jej się przydać. Lekko ugięły jej się kolana, kiedy starowinka zerknęła na nią współczująco, ale zaraz przypomniała sobie jak reaguje Jakobsen, mąż właścicielki, i podziękowała w duchu, że nie trafiła dziś na niego.
— Zawsze zapominam, dla kogo trzymamy te eliksiry i kiedy cię widzę, dziecko, tak mi żal…
Inge skinęła głową, bardzo starając się nie odwracać wzroku.
— Jak siostra?
— Bez zmian. — Dziewczyna wzruszyła ramionami, śledząc wzrokiem niewysokiego chłopca, który uwijał się za ladą, szukając odpowiednich przedmiotów. Za każdym razem, kiedy tu była, małżeństwu pomagało inne dziecko, co nieco ją niepokoiło.
Pani Jakobsen zniknęła na zapleczu, uprzednio westchnąwszy współczująco po raz kolejny, by wrócić po kilku minutach, dzierżąc w pomarszczonych dłoniach niewielką, papierową torbę.
— Zmniejszyłam ci to skarbie, żeby było wygodniej nieść — powiedziała, wręczając Inge paczkę.
— Dziękuję bardzo.
— Razem trzydzieści sześć galeonów.
Inge poczuła jak coś zakłuło ją w piersi. Wiedziała, że leki nie są tanie, ale za każdym razem rozstawanie się z tak dużą kwotą bolało tak samo. W dodatku zauważyła, że będzie musiała wypłacić więcej pieniędzy, inaczej nie wystarczy jej na kolejnego świstoklika. Z ciężkim sercem wsunęła odliczoną kwotę w dłoń starszej pani, podziękowała raz jeszcze i wyszła jak najszybciej.
Musiała sobie przypomnieć jak trafić do oddziału banku Gringotta, stanęła więc przy drzwiach tak, żeby nie tamować ruchu i rozejrzała się na wszystkie strony, stając na palcach. Ciężko było jej dostrzec cokolwiek w takim bałaganie, a wiedziała, że zaczepianie zabieganych czarodziejów nie skończyłoby się dobrze. Nagle dostrzegła, że po lewej stronie, przed pubem o dziwacznej nazwie, której nigdy nawet nie próbowała zapamiętać, stoi mężczyzna przypatrujący się jej uważnie. Dyskretnie obejrzała się za ramię, żeby upewnić się, że patrzy rzeczywiście właśnie na nią, a kiedy nie dostrzegła nikogo innego mogącego interesować tego człowieka, spojrzała na niego raz jeszcze. Nie był przesadnie wysoki, ale za to bardzo dobrze zbudowany i tak samo mocno opalony. Z tej odległości mogła dostrzec mięśnie malujące się na ramionach skrytych pod ciemnym, skórzanym płaszczem, sięgającym ziemi. Z jakiegoś powodu ją to zaniepokoiło. Zerknęła na wyraźnie zarysowaną szczękę, na której widoczny był zarost, a potem na szerokie usta i jasne oczy, skryte pod grubymi brwiami, przez co trudno było dostrzec ich wyraz. Miał raczej przystojną twarz, choć wydawało jej się, że coś jest z nią nie tak, choć z miejsca, w którym stała, nie mogła dostrzec co takiego. Po chwili zdała sobie sprawę, że miedziano blond włosy, ścięte na krótko, mogły być kiedyś intensywnie rude, ale wypłowiały. Nie… Spróbowała jeszcze bardziej wytężyć wzrok, ale nie na wiele się to zdało. Przestąpiła z nogi na nogę, zastanawiając się co dalej i właśnie wtedy mężczyzna ruszył. W miarę jak się do niej zbliżał, nabierała pewności, że go zna. Zmierzwione włosy, sprężysty, zdecydowany krok, słuszna sylwetka… Zakryła dłonią usta, kiedy w końcu go rozpoznała. Stłumiony krzyk rozszedł się po jej kościach, kiedy obróciła się na pięcie i zrobiła pierwsze, co przyszło jej do głowy — uciekła.
— O cholera, o cholera — mamrotała, biegnąc przed siebie, jak najdalej od mężczyzny, który krzyczał teraz za nią — mogła usłyszeć głęboki, przepity głos, którym ją nawoływał. Skręciła w pierwszą uliczkę, którą mijała i wpadła na tłum ludzi, spieszących w dokładnie odwrotnym kierunku. Pochyliła głowę, żeby nie dało się jej tak łatwo dostrzec i przepychała się łokciami, brnąc do przodu. Pobiegła w lewo, prawo, potem znowu lewo, aż nagle zdała sobie sprawę, że trafiła na ślepy zaułek. Przeklęła szpetnie pod nosem i wybiegła znów na ulicę. Słyszała go coraz wyraźniej, cały czas biegł za nią, z pewnością miał lepszą kondycję niż ona, kiedy skręciła raz jeszcze i znów zdała trafiła na ślepą uliczkę, nie wiedziała co zrobić. Czuła adrenalinę pulsującą w żyłach, serce tłukące się ze zdwojoną prędkością, ciężki oddech. Ledwo łapała powietrze, bieganie nigdy nie było jej mocną stroną, zgięła się w pół i zacisnęła mocno powieki.
Kiedy je rozwarła była na zupełnym pustkowiu. Wylądowała na plecach w wielkiej zaspie śniegu, a z lewego boku promieniował przejmujący ból. Zerknęła niechętnie na swoje ramię i dostrzegła dokładnie to, czego się obawiała — cała rękaw był przesiąknięty krwią, w dodatku wyraźnie widziała, że materiał jest postrzępiony, co mogło oznaczać tylko jedno. Teleportowała się i zostawiła kawałek ręki na miejscu. Poczuła jak po policzkach spływają jej gorące łzy bólu i wściekłości. Skąd w ogóle przyszedł jej do głowy pomysł, żeby się teleportować?! Zaszlochała głośniej, zaciskając palce zdrowej dłoni na ranie. Nie mogła poruszać lewą ręką, a ból był tak okropny, że ledwo zachowywała trzeźwość umysłu. Skuliła się i zagłębiła w zimnym puchu, próbując zniknąć.
Zaraz jednak usłyszała trzask teleportacji i przenikliwe skrzypienie śniegu zapadającego się pod ciężkimi krokami.

28 komentarzy:

  1. Teraz wypiszę Ci parę błędów, które udało mi się wyłapać, a w południe postaram się skomentować, gdyż tyle czekałam na nowy rozdział, że zdążyłam zapomnieć, co było w poprzednich... Ech, ta skleroza. Oto błędy:

    „[...]jaki ma stosunek do prawy[...]” – chyba powinno być prawdy;
    „[...]ale to wszystko, musiała zdobyć profesjonalne eliksiry.” – tutaj zamiast przecinka lepiej by wyglądał średnik, bądź postaw kropkę po prostu;
    „Szybko omiotła spojrzenie wzrokiem[...]” – pomieszczenie?;
    „Oprócz stałej ofert[...]” – stałych ofert/stałej oferty?;

    Ścielę się,
    Psia Gwiazda.

    PS Mogę z czystym sercem napisać, że bardzo mi się podobało. Naprawdę, jestem pełna podziwu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To raczej moja wina, bo zdecydowanie za rzadko publikuję, skoro chcę utrzymać jakąkolwiek ciągłość historii. Planuję poprawę, zobaczymy co z tego będzie.

      O, dziękuję bardzo-bardzo za błędy!

      Z peesa bardzo się cieszę i pozdrawiam serdecznie,
      Miękko.

      Usuń
    2. Widzę, że nie ja tylko buszuję po internecie o tak późnej porze ;) Jak możesz, to odezwij się do mnie na mail, jest w moim profilu.

      Kimże jest tajemniczy mężczyzna, który gonił Inge? Czyżby Charlie? W końcu rude włosy... Mam tyyyle pytań... Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. A najbardziej intryguje mnie choroba Kasji, czy jest ona na podłożu psychicznym?

      Usuń
    3. O tej porze buszuje się najlepiej, bo cicho i ciemno. ^^

      Pewnie, że się wyjaśni. Tożsamość mężczyzny już w następnej części, a choroba Kajsy wkrótce, choć tu nie ma wiele do wyjaśniania, pewnie nadal będę rzucać zdanku, dwa na ten temat co jakiś czas. W pewien sposób jest to pewnie psychiczne, ale wywołana została zdecydowanie przez czynniki zewnętrzne.

      Usuń
    4. Domyślam się, że przez tortury, czy gwałt i może widziała śmierć rodziców? Ciekawe, czy moje przypuszczenia się sprawdzą.

      Usuń
    5. Jeszcze takie pytanie, piszesz na bieżąco, czy masz jakiś zapas?

      Usuń
    6. Rozmowa o Kajsie pojawi się jakoś w miarę szybko, jeżeli nie w kolejnym rozdziale, to w następnym.

      Z tym jest dziwnie, bo mam zapisane pewne wyrywki, sceny, pomysły, czasem nawet większe kawałki, ale zazwyczaj łączę to w miarę na bieżąco.

      Usuń
    7. Podziwiam Cię, ją bez solidnego zapasu zapewne nie publikowałabym nic.
      Bardzo mnie jej postać intryguje. Główna bohaterka też, ale mnie chyba zawsze kręciły wątki poboczne.

      Usuń
    8. Zauważyłam, że każda z nas odmienia inaczej imię Kasja. Pewnie robię błąd.

      Usuń
    9. Ja lubię międlić sobie całość w głowie i wciąż zastanawiać się nad ciągiem dalszym, bo mam coś takiego, że jak już napiszę to raczej na amen. A jak już zapiszę, to nie ma takiej zabawy, rozważania wszystkiego, zastanawiania się. Wtedy już coś jest i trzeba za tym podążać. Lubię odwlekać ten moment. (Przy okazji ćwiczę pamięć, ale może dlatego właśnie nie jestem w stanie zapamiętać niczego innego, bo pamiętam całe akapity tekstu, który chcę zapisać...?)

      A tak, ty odmieniasz Kasję, a ja Kajsę, stąd rozbieżność. :)

      Usuń
    10. Co za gafa! A byłam przekonana, że to Kasja. Widać wolałam sobie uprościć, przy okazji z naszą, polską Kasią mi się kojarzyło. Wybacz mi ;)

      Usuń
    11. Nic nie szkodzi, to zupełnie naturalny odruch - czytać tak, jak brzmi najbardziej znajomo. Pamiętam jakie ja cuda wyprawiałam z Condwiramurs Sapkowskiego. ^^

      Usuń
    12. Czasem ciekawe kwiatki wychodzą ;)

      Usuń
    13. Ten kolor jest obłędny! I te tło pod komentarze! Ślicznie się tu zrobiło, naprawdę. (Muszę się przyznać, że ta dziewczyna z poprzedniego szablonu mnie odrobinę przerażała...)

      Ścielę się,
      Psia Gwiazda.

      Usuń
    14. O, bardzo się cieszę, że się podoba! ^^
      (Taki był w sumie zamysł, ale doszłam w końcu do wniosku, że Inge przerażająca nie jest, więc pora na zmianę.)

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Widzę, że nie tylko ja mam problemy z regularnym zaspokajaniem czytelniczej ciekawości. Publikujemy niemal w tym samym czasie, zauważ ;)
    Co przede wszystkim: trójka jest fantastyczna. Podobało mi się strasznie, strasznie i pod względem zawartości i długości. Jakość i długość w parze, to jest to, co lubimy. Jak zobaczyłam wczoraj, że już jest, miałam odłożyć czytanie na dziś, ale zaczęłam i przepadłam. Tylko komentarz został odłożony, bo wyszedłby mi radosny bełkot, godny elokwencją porazić blogosferę.
    No dobrze, konkretniej (właściwie to zauważyłam ostatnio, że jestem kiepska w pisaniu komentarzy), pierwsze wrażenia. Czytam i czytam, początek z napadem Kajsy był tak przejmujący, że musiałam wleźć pod kołdrę, bo mi się zrobiło tak jakoś... jakoś źle, jakoś przykro, smutno i niedobrze. A potem Mikkel. No dobrze, że przyszedł, że się zaopiekował, ale to nie to mnie walnęło. W pewnym momencie walnęło mnie, że Inge i Rien. Że one są z jednej strony takie same, ale z drugiej zupełnie inne, ale tutaj ta "takasamość" przywaliła mi w łeb. We fragmencie, kiedy Inge wywala Mikkela, że męczy ją jego obecność i że woli samotność i w ogóle to jakoś chyba niespecjalnie przepada za ludźmi. Może to przez Kajsę, może, może, później to wrażenie trochę się zatarło, kiedy jednak chciała, żeby został, ale Rien, Rien, ołmaj.
    Co dalej... Przeszłość. Niedopowiedzeniami jesteś w stanie zbudować takie napięcie, że z jednej strony chcę, żeby się wyjaśniło do końca, co takiego się wydarzyło, ale z drugiej ta rozmyta wiedza chyba wystarczy.
    I koniec. Ulica Pokątna w wykonaniu duńskim. Ciekawe podejście Inge do obu światów (różdżka jako pasożyt, no, no...). I ktoś kto kiedyś mógł być rudy, ale mu włosy spłowiały. Strzelam w Charliego, o!
    Jeszcze raz powiem, że podobało mi się bardzo i czekam, of kors na ciąg dalszy! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha, rzeczywiście, zupełnie jakbyśmy się zmówiły!

    Hura! Wyszło przeogromnie długo jak na mnie, ale postaram się przy tym zostać, zwłaszcza skoro publikuję raz na ruski rok.
    Ja właśnie też, mam straszny problem, żeby zacząć, a potem bełkocze jak głupia, nie wiem co się dzieje, chyba zbliżający się rok akademicki mnie obezwładnia.
    O, to dobrze bardzo, bo miałam co do niego ogromne wątpliwości. Bałam się, że zbyt sucho i zbyt szybko, ale nie chciałam zapychać na siłę z drugiej strony, więc zostawiłam, licząc, że najwyżej ktoś na mnie nakrzyczy.
    Tak, tak. Do tego momentu (zwłaszcza w tym) są podobne. Ale zaraz będzie się to zmieniać, bo Rien jest jaka jest, a Inge jest po prostu zagubiona, samotna i skrzywdzona, ale będzie wracać do dawnej siebie, o.
    Ha, tak mi przyszło właśnie na myśl, żeby skrobnąć jednopartówkę, w której przerzuciłabym Rien do świata Rowling, to mogłoby być zabawne, pewnie przypominały trochę twoją Ginny z samych początków, kiedy jeszcze niczego o niej nie było wiadomo.
    O, to dobrze, bo nie chcę wszystkiego podawać aż tak bardzo na tacy, ale na pewno będę to jakoś stopniowo rozjaśniać.

    Cieszę się bardzo, bardzo! A ciąg dalszy postaram się szybciej, zwłaszcza, że idą zajęcia, a więc pewnie będę pisać, jak już się pointegruję.

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dobrze, że długo, długie notki są dobre, a ciekawe i długie to już w ogóle mrau. I akurat bełkotu to Tyś chyba nigdy nie widziała, Twoje komentarze są chyba moimi ulubionymi jeśli chodzi o treść. No i długość, to trzeba przyznać ;)Ej, ej, a w końcu gdzie i na co się dostała?;> Rok akademicki jest super, będziesz się martwić w lutym, na sesji, o.
      O, to jednak mam w miarę dobre skojarzenia, skoro faktycznie są podobne. A Rien i Gins... czy ja wiem? Rien chyba jednak nie jest tak nonszalancka, ale z tym graniem, że mam wszystko gdzieś... faktycznie ciekawie by mogło być!
      Rozjaśniaj, ja nigdy nie lubię tego robić, bo są rzeczy, które fajnie wychodzą, kiedy są szare, bo potem z reguły psuję wszystko szczegółowymi opisami, które z reguły zawodzą. Paskudna dola pismaka, o.
      Integruj się, integruj, tylko się nie upodlić tam za bardzo! :D

      Usuń
    2. Tutaj mam nadzieję, że będą też ciekawe, bo w zamierzeniu ma być akcja, a nie narzekania i poplątanie jak w Rien.
      Naprawdę? A ja zawsze mam wrażenie, że bredzę nieco od rzeczy i nie bardzo wszystko to, co piszę jest spójne i oddaje to, co mi się na temat danego tekstu roi. Ale skoro nie jest źle, to baardzo dobrze!
      Na informatykę na UAM, także będę eksplorować nowe miasto. ^^
      Hehe, gdyby taka Rien trafiła do Zakonu to mogłaby im całą akcję schrzanić swoimi dziwnymi zachowaniami i uciekaniem kiedy nie trzeba, to mogłoby być w sumie zabawne. ;)
      No właśnie też lubię pewne sprawy zostawiać do poskładania sobie samodzielnego, z tym że na blogach jest o tyle kiepsko, że nie czyta się wszystkiego naraz, a więc po prostu zapomina się masę rzeczy, czyli składanie czegokolwiek ze szczegółów mogłoby być robotą zupełnie niewykonalną.
      Hehe, postaram się! ^^

      Usuń
    3. Boże. NA INFORMATYKĘ. Jestem pełna podziwu, również dlatego, że do Poznania aż ją wywiało.
      A tak, to zdecydowanie, Rien i jej dajciewymiwszyscyspokój raczej nie pasuje do Zakonu, chociaż... Mam czasem wrażenie, ze wszyscy (ja też) wpychają tam ludzi, którzy prędzej czy później staną się odważni. Trzeba coś z tym zrobić.
      Jeden z minusów publikowania w odcinkach, ale co zrobić, blogerstwo ma swój nieodparty urok ;)

      Usuń
    4. Hehe, ano, na informatykę, zobaczymy co z tego będzie. ^^ Najbardziej dziwi mnie to, że przeprowadzka mnie nie przeraża, a raczej cieszę się, że poznam nowe miejsce, mimo że na pewno po Warszawie to będzie zupełna przepaść, zobaczym jak się odnajdę. :D
      Prawda, prawda, a nawet jak nie odważni, to w jakiś sposób zaślepieni chęcią zemsty czy czymś takim. Rien z pewnością nie stałaby się odważna, onienie, im bardziej o tym myślę, tym bardziej mnie to bawi i mam ochotę coś takiego napisać.
      Ooj prawda, jak już się zacznie, to nie ma mowy o całkowitym odejściu, nawet jak czasu nie ma i kompletnie się nie chce, to i tak coś ciągnie.

      Usuń
    5. Warszawa mówi... jak będzie wracać na jakieś weekendy, to krzyczy, kawę się wypije ;) Ej, przeprowadzki są fajne, ja jeszcze muszę trochę w Belgradzie pomieszkać zanim zdecyduję, czy będę mieszkać tam, w Warszawie czy Sofii ;D
      A ja mam w związku z tym ochotę stworzyć taką postać, która jest tam dość... przypadkowo. O, w sumie to nawet ją znalazłam. Dzięki Ci za rozmowy pod komentarzami, dzięki temu milczę :D
      Podejrzewam, że właśnie dlatego zapewne nic nigdy nie wydam, bo zbyt lubię blogowanie :D

      Usuń
    6. Ach, jeszcze szablon. Jest przemega. Składam hołd.

      Usuń
  4. O, bardzo chętnie! Będę raz w miesiącu wracać, a przez resztę integrować się z Kazachami i Hiszpanami z mojego Erazmusowego akademika.
    Przeprowadzki są świetne, zwłaszcza, że zawsze przy ich okazji wyrzuca się masę śmiecia (przynajmniej ja - wytrwały zbieracz wszystkiego). No i nowi ludzie, nowe otoczenie, nowe wszystko. Lubię to bardzo. ^^
    Najlepiej wszędzie po trochu. :D
    O, taka postać może absolutnie cudowna, już na nią czekam! No tak, coś w tym jest zdecydowanie.

    Dziękuję bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  5. O joj, to nie ma mowy, żebyś tam przeżyła, Erasmus to morderstwo studenta! Ale przynajmniej mnóstwo wrażeń wszelakich :D
    No tak, a przy powrotach zwozisz kolejne śmiecie, ja wreszcie wywaliłam stertę mojego badziewia podczas remontu w domu. Od razu lepiej się żyje!
    No tak, ale na stałe gdzieś kiedyś...
    Ho ho, obiecam, że będzie interesująco ;P A i pochwalę się, że napisałam pierwsze w życiu drabble, potterowskie, sprowokowane przez Ciebie :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Przypuszczam, że będzie zabawnie. ;D
    Ha, ja nie wracam, za każdym razem przeprowadzam się w inne miejsce. Wyrzucanie jest zawsze trudne, ale potem jest nagle tyle miejsca, zwłaszcza, że okazuje się, że to wszystko i tak nie było potrzebne. ^^
    Ach, to rzeczywiście. Ja bym chciała w Szwecji, ale jesienno-zimowa deprecha dopadłaby mnie niechybnie, już zaczynam ją czuć...
    Ojej, jestę prowodyrę! A gdzie można je chapnąć?

    OdpowiedzUsuń
  7. I miejsce można zawsze znów zapełnić, o :)
    Kiedyś chciałam w Norwegii, ale uznałam,że to jednak nie moje klimaty. Fascynuje mnie ten kraj, ale chyba jest za zimno. I nie mówię tu o klimacie.
    Na Piosence mojej ;) chanson-damour.blogspot.com zapraszam, prowodyrełe!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy można się spodziewać czegoś nowego? ;)

    OdpowiedzUsuń